Muszę się przyznać – kojarzyłam, że taki krem istnieje. Nie wiem, czy zawiesiłam kiedyś na chwilę na nim oko w drogerii, czy może zapamiętałam jakąś reklamę, grunt, że miałam świadomość dostępności tego typu kosmetyku na rynku. Aczkolwiek zupełnie nie miałam zamiaru wchodzić w jego posiadanie.
Dlaczego? Odkąd, przed wieloma już laty, odkryłam magiczne właściwości fluidu, nie bardzo wyobrażałam sobie zastąpienie go innym kosmetykiem. Owszem, latem, gdy temperatura niweczy każdy wysiłek włożony w staranny makijaż, a opalona i ożywiona słońcem cera aż się prosi, żeby jej zanadto nie maskować, najczęściej po prostu rezygnuję z podkładu, używając w zamian jedynie odrobiny pudru. Niedoskonałości nie chowają się pod nim zbyt dobrze, ale jak już wspomniałam, latem na moją korzyść działa słońce.
A co z pozostałymi porami roku? Taka już moja uroda, że jestem blada. Zanim zaczęłam się codziennie malować, odpowiadałam na dziesiątki pytań o to, czy aby dobrze się czuję i czy nie bierze mnie jakieś choróbsko. Ale wrodzona bladość to też problem estetyczny – każdy najmniejszy wyprysk albo ślad po nim, każda drobna zmiana na skórze twarzy… jest wyraźnie widoczna. Dlatego już dawno temu wprowadziłam płynny fluid do stałego asortymentu swojej kosmetyczki. I nie nastawiałam się raczej na to, że zastąpi go kiedykolwiek krem.
Super Perfector CC+, czyli multifunkcyjny krem korygujący do twarzy z pigmentami od Bielendy, wpadł w moje łapki jako prezent, w czasie Mikołajkowego Spotkania Radomskich Blogerek. Wciąż z pewną dozą sceptycyzmu, postanowiłam go wypróbować. Od razu rzuciłam mu poważne wyzwanie, bo wzięłam się za jego testowanie rano, wykonując codzienny i szybki makijaż przed pracą. Gdyby mnie nie zadowolił, po prostu przykryłabym go warstwą podkładu.
Ale tego nie zrobiłam. Ku mojemu zaskoczeniu, krem Super Perfector z powodzeniem zastąpił tego dnia podkład na mojej twarzy. I następnego dnia zresztą też, i kolejnego…
Jestem osobą, która ze sporą rezerwą podchodzi do reklam i opisów na opakowaniach. Wszelkie zachwalane właściwości produktu dzielę sobie przez dziesięć i dopiero wtedy zastanawiam się, czy opłaca mi się go kupić. Dodatkowo, przyzwyczajona do używania fluidów, nie byłam szczególnie zainteresowana eksperymentowaniem z kremem. Jeśli mam być szczera – nie spodziewałam się powalającego efektu. Żeby się nie rozczarować, starałam się w ogóle nie spodziewać żadnego efektu. Pierwsze użycie multifunkcyjnego kremu korygującego do twarzy z pigmentami Bielenda stanowiło więc dla mnie przemiłe zaskoczenie.
Wtedy dopiero wczytałam się szczegółowiej w obietnice zawarte na opakowaniu. Kosmetyk ten ma za zadanie łączyć w sobie właściwości pielęgnacyjne i korygujące: maskować niedoskonałości, wyrównywać koloryt, rozświetlać. Taki rezultat zapewniać mają, zawarte w kremie pigmenty: żółty, zielony i różowy.
W rozszerzonej nazwie produktu zawiera się magiczne sformułowanie „10 w 1”. Super Perfector CC+ od Bielendy działa bowiem wielozadaniowo:
1. Natychmiast zmniejsza widoczność zmarszczek, bruzd, porów i przebarwień.
2. Maskuje zaczerwienienia, cienie i inne niedoskonałości
3. Wyrównuje koloryt cery
4. Subtelnie rozświetla
5. Daje efekt promiennej, pięknej cery bez błyszczenia
6. Koryguje szarość cery
7. Redukuje oznaki zmęczenia i stresu
7. Daje efekt aksamitnie gładkiej skóry
9. Zawiera naturalny filtr UV
10. Stanowi idealną bazę pod makijaż
I, uderzając się w pierś, muszę powiedzieć, że w pełni zgadzam się z opisem producenta zamieszczonym na opakowaniu. Kremu CC+ używam od kilku dni zamiast podkładu. Po nałożeniu kremu, nanoszę na twarz jeszcze odrobinę pudru. To wystarcza, aby wyrównać koloryt mojej cery i ukryć drobne niedoskonałości, jak również nadać skórze blasku, no i ukryć moją koszmarną bladość. Jedynie na większe i bardziej odznaczające się przebarwienia muszę dodatkowo zastosować korektor.
Krem Super Perfector jest uniwersalny do każdej karnacji. Tak przynajmniej twierdzi producent. Ja mogę zaś potwierdzić, że dla mojej – bardzo jasnej, sprawdził się idealnie. Ma lekką i dobrze rozprowadzającą się konsystencję. Działa w sposób subtelny, nie tworząc efektu maski. Nie tyle kryje skórę, co udoskonala jej naturalny wygląd.
Moje obawy przed zastosowaniem kremu CC+ od Bielendy dotyczyły też trwałości opartego na nim makijażu. Trochę bałam się, że może być zbyt tłustą i nietrwałą bazą. Nic z tych rzeczy. Makijaż wytrzymuje wiele godzin, a twarz się nie błyszczy.
Ja się zakochałam. Niechcący znalazłam kosmetyk idealny dla siebie. Na okazje wieczornych wyjść pozostanę wierna podkładowi, ale dzienny makijaż zamierzam od tej pory wykonywać głównie przy użyciu opisywanego kremu. I myślę, że będzie to też w końcu poszukiwane przeze mnie od dawna świetne rozwiązanie na lato.
TUTAJ link do produktu na stronie producenta.